Elektrownia Jaworzno II
Z jaworznickiego notatnika - ”Po ziemi krakowskiej, szlakiem sześciolatki”
Mam przed sobą mały, zielony znaczek pocztowy. Mały znaczek z napisem „Poczta Polska", który zawiera dużą treść. W młodych latach zbierałem znaczki; mówiono wtedy, że filatelistyka uczy. Kolorowe znaczki wydawane przed wojną pokazywały starodawne zamki i okazałe gmachy, które dostaliśmy w spadku. To miało starczyć za wszystko. Te znaczki powiedziały mi, że sanacyjna Polska nie miała się czym pochwalić...
Na zielonym znaczku, który leży przede mną, dymią kominy jaworznickiej siłowni. Głęboką perspektywą wcina się w rysunek wysoki, podłużny gmach kotłowni i trochę niższy turbinowni. Trzy pierwsze kroki i pierwsze potknięcia, wiek szkolny i wiek młodzieńczy. Ten mały zielony znaczek mówi o naszym budownictwie. Mówi o architektonicznym pięknie naszych zakładów przemysłowych, o budynkach otoczonych zielenią gazonów i drzew.
Jaworzno II znam nie od dzisiaj. Pamiętam jego wiek dziecięcy, pierwsze kroki i pierwsze potknięcia, wiek szkolny i wiek młodzieńczy. Pamiętam budowę żelaznej konstrukcji gmachu i betonowanie fundamentów pod pierwszy turbozespół. Pamiętam montaż kotła i
uporczywe prace elektryków przy pierwszym generatorze. Dziś Jaworzno II wkracza w wiek męski. Na próbach zdało już egzamin dojrzałości, jego turbiny z wielką szybkością obrotów na min. ruszą 19 lipca w przyszłość. I dlatego jeszcze na wstępie reportażu chciałem Wam złożyć życzenia: „Wszystkiego najlepszego Towarzysze z Jaworzna !"
W ogromnej hali turbinowni pracują serca elektrowni. Jest ich dwa. Dwie turbiny. Jaworznicka elektrownia będzie żyła ich prądodajnym rytmem.
Przechodzimy przez mostek, który łączy dwa balkony turbinowni. Na jednym z nich, zajmującym prawie połowę powierzchni hali rozsiadły się turbiny i generatory. Eugeniusz Aleksiejewicz Niekrasow, inżynier z Leningradu bierze mnie pod rękę i prowadzi do drugiej turbiny. Czytamy razem napis, wyciśnięty na boku ogromnego cielska, litery są lakierowane na czerwono: Leningradzkij Mentaliczeskij Zawod Im. Stalina.
- Stara fabryka. Za cztery lata będzie obchodzić 100-lecie pracy i taka staruszka produkuje seryjnie najnowocześniejsze turbiny... ot, widzicie.
Inżynier Niekrasow jest szczupły, ma pociągłą twarz i rzadkie, popielate włosy, które tworzą niewielki czub. W oczach migotają mu wciąż wesołe ogniki. Ech, czyż kogoś lubią bardziej w Jaworznie niż inż. Niekrasowa? Wesoły, sympatyczny, swój chłop — mówią o nim. - Pracuje w turbinowni od początku montażu. Jest przedstawicielem tej leningradzkiej fabryki, w której sam pracuje już 23 lata.
Opieramy się barierę balkonu i patrzymy w dół, na zawiłą i plątaninę przewodów olejowych i rur urządzeń chłodzących, na szczelnie owinięte izolacje i pomalowane na czerwono kolektory, doprowadzające parę z kotłów do turbin.
- Najlepsza u nas od samego początku była brygada Kolki. Dobre, bardzo dobre chłopaki... Nie przestraszą się żadnej roboty, a mieli ogromne trudności. Przezwyciężyli je, bo widzicie, ci ludzie pierwszy raz w życiu montują takie turbiny... i przy montażu uczą się.
Prawda. Bo choćby ludzie z brygady Kolki: Ferdynand Bożek był jeszcze niedawno zwykłym ślusarzem, Bolesław Koperniak uganiał ślę na zielonym „Studebackerze" - był szoferem, a Kazimierz Rączka pracował w hucie „Sosnowiec".
Wiem, że w rozmowie inż. Niekrasow wiek ukrył przede mnę. Bo posłuchajcie tylko: załogi starczy, żeby pracowała na trzy zmiany, a inżynierów radzieckich jest kilku i każdy ma inną specjalność: jeden od turbin, drugi od urządzeń sterowniczych, trzeci od generatorów.
A więc inż. Niekrasow nie jedną noc przesiedział z montażystami nad turbiną, nie jedno wolne popołudnie prześlęczał w tej hali. Wyjaśniał, tłumaczył, pouczał. Tego trudu i wysiłku Jaworzno nie zapomni Wam, Towarzyszu Niekrasow!
- Widzicie, to bardzo ofiarna załoga. Wszystko potrafią zrobić, szybko się uczą...
Przechodzimy wzdłuż turbin: pierwsza, wyprodukowana w r. 1950, druga w 1951 r. i jest już nowocześniejsza - jak objaśnia mnie inż. Niekrasow.
Odkąd pamiętam Jaworzno pamiętam także Edwarda Kolkę. Gdy przyjechałem do Jaworzna na pierwszy reportaż Kolka prowadził młodzieżową brygadę ślusarzy na bazie konstrukcji. Było wtedy wielkie święto, bo brygada przekroczyła 310 proc. normy. Za drugim razem spotkałem Kolkę na stalowej konstrukcji gmachu głównego, z maską w ręce. Miał brygadę spawaczy i wykonywał 578 proc. normy. A później już Kolka osiadł na stałe w turbinowni...
Edward Kolka to wysoki, kościsty brunet, ma wyraziste, badawcze oczy. Na budowę przyszedł w listopadzie 1949 r. Przedtem był mistrzem maszynowym w maleńkiej elektrowni w Ludwikowicach koło Kłodzka. W Jaworznie jest teraz zmianowym mistrzem montażystów.
- Widzicie, zawsze staraliśmy się robić tak, żeby inż. Niekrasow był zadowolony, żeby udało się w 100 proc. Przy pierwszej turbinie zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia, z drugą już lżej szło.
Edward Kolka nie mówi o tamtych, przykrych i trudnych dniach, kiedy zaczynali montaż turbiny pod gołym niebem, bez dachu. Codziennie rano musieli zgarniać śnieg, codziennie na noc cenniejsze części przykrywać flanelą, płachtami brezentowymi. Wiatr, śnieg — a oni nie powstrzymywali montażu.
Ostatnie dni za to były bardzo gorące. Zerwało uszczelkę przy głównym zaworze - dodatkowe 8 godzin pracy. Taka to już jest praca podczas ,generalnej próby"- szybka, gorączkowa - ale musi być dokładna.
- I cóż Wam jeszcze powiedzieć? Posłuchajcie, ludzie mają różne charaktery. Jeden lubi się włóczyć, lubi ruchliwe życie i coraz to nowy krajobraz. Inny lubi życie spokojne... Ja to chyba zaliczam się do tej drugiej grupy. Po pracy w „Energomontażu" przerzucę się do załogi elektrowni i zostanę. Już mam mieszkanie na osiedlu awaryjnym, trzy pokoje, jasne - okna wychodzą na las. Przyzwyczaił się człowiek.
Z inż. Zborowskim spotkaliśmy się po raz drugi w takiej samej sytuacji. Siedziałem w kotłowni przy biurku technika dyżurnego, naprzeciw tablicy sterowniczej kotłów I i II. Ogromne masywy kotłów rozpościerały się wzwyż i w górę. Był ogromny ruch Wszyscy gonili na górne i dolne ganki kotłów, sprawdzali urządzenia, przygotowywali kocioł do ciągłego ruchu. W tej swojej zapobiegliwości i troskliwości, wydali mi się podobni do nianiek.
Inż. Zborowski przysiadł na chwilę przed odprawą pierwszej zmiany. Skrzętnie wynotowywał w notesie wydarzenia ostatnich godzin, komentował. Trzeba o tym wszystkim powiedzieć ludziom... podchodzi do nas ślusarz dyżurny Julian Garus, dwudziestokilkuletni mężczyzna, wysoki i przystojny o krętych blond włosach.
- Kolego Garus, idźcie sprawdzić zbiorniki oliwy przy młynach węglowych. Szybko, już was szukali...
I Garus odchodzi, Zjawia się technik dyżurny Antoni Żmija człowiek tęgi, wysoki i poważny o włosach przyprószonych siwizną.
- Kolego Żmija, sprawdźcie jeszcze sita pod cyklonami...
Zostajemy znów sami.
- Popatrzcie, kocioł pod pełnym ciśnieniem. Przed chwilą puściliśmy parę dla turbiny, już jadą, produkują te swoje megawaty.
Na wskazanym liczniku widzę, że wskazówka daleko poszła za liczbę 100 atmosfer.
- A teraz przygotowuję odprawę. Są sprawy dobre, ale są i przykre, tych przy niedoświadczonej młodej załodze trudne uniknąć. (Nawiasem mówiąc inż. Zborowski wygląda na niewiele ponad 20 lat). Uczymy się tutaj. Co wiem ze swojej dwuletniej pracy kierownika oddziału kotłów w elektrowni chorzowskiej - to przekazuję ludziom. Ale tutaj urządzenia są nowoczesne, jedne z najnowszych w Europie. Bardzo dużo nauczyli nas inżynierowie radzieccy - Szeronow, Sołowiow, Szemiot. Ot, na przykład niedawno była awaria, przy likwidacji której pomagał inż. Sołowiow.
- Ktoś na cyklonach przestawił klapę. Temperatura i ciśnienie zaczęły wzrastać, przyczyna była nieznana. Palacz Konieczny, który miał dyżur przy tablicy sterowniczej - zaczął wyłączać palniki pyłowe. Oczywiście postępował słusznie - jak nauczyli go na kursie radzieccy inżynierowie. Ale podszedł inż. Zborowski i inż. Sołowiow.. Zauważyli, że wentylator młynowy jest przeciążony. Dlaczego? Kocioł ma różne subtelności, które trzeba znać. Inż. Sołowiow zorientował się od razu: wentylator zatkany - to chyba cały przemiał z młynów węglowych wali na palenisko kotła. Temperatura dochodziła do 570° C.
Inż. Sołowiow przystąpił do likwidacji awarii i za godzinę wszystko już było w najnormalniejszym porządku. Wyjaśnił wszystko załodze, sumiennie i szczegółowo - żeby na przyszłość wiedziała, jak w podobnych wypadkach postępować.
Tak z dnia na dzień korzysta z doświadczenia radzieckich inżynierów załoga kotłowni, powiększając zasób swojej fachowej wiedzy.
- Będziecie poruszać tę sprawę na odprawie zmiany?
- Oczywiście. Trzeba ludziom jeszcze raz wytłumaczyć całe zagadnienie, żeby zapamiętali. I prócz tego będą podejmować zobowiązania.
Dwa potężne kotły stoją już pod parą. Trzeci pomocniczy jest jeszcze w montażu. Gdzieś na wysokości II piętra pracuje brygada je brygada Bernarda Rzoka. Sam brygadzista, spawacz, wygląda raczej na asystenta katedry historii literatury. Otwarta, myśląca twarz, wypłukłe czoło, okulary w rogowej oprawie.
- Był u nas inż. Gawrylenko. Teraz już wrócił do Związku Radzieckiego. Szczupły, małego wzrostu, siwiuteńki, w okularach, ale ruchliwy był i pedant. Od niego nauczyliśmy się dobrej roboty. Na pierwszym kotle opancerzenie leja żużlowego robiliśmy 3 miesiące, na drugim już tylko półtora... Na nowych normach robimy 300 proc.
Dawniej jeszcze trudniej było pracować, bo trudno się było z radzieckimi inżynierami porozumieć. A im lepiej można się było porozumieć, tym lepiej robota szła. Inż. Gawrylenko często siedział z nimi przy montażu kotła po 24 godziny. Uczył ich czytać trudne rysunki, tłumaczył objaśnienia. „Szkoda, że już wyjechał" - mówi Rzok. Teraz jego brygada spawaczy robi opancerzenie komór bocznych, zakładają tzw. półsprzęgła do izolacji, montują pierścienie, pomiędzy które wejdzie okrętka ze sznura azbestowego.
- Widzicie, żeby tylko się pospieszyli z wymurówką, to pojechlibyśmy z robotą jeszcze szybciej.
Na małym zielonym znaczku za 1.50 zł jest elektrownia jaworznicka taka, jak będzie wyglądać po całkowitym ukończeniu prac. Na razie stoi połowa tego długiego, biegnącego w perspektywę gmachu. Druga część jest w budowie. W dokumentacji technicznej nazywa ją „drugim etapem".
Dyrekcja budowy ma jeszcze trudności Jaworznickie Przemysłowe Zjednoczenie Budowlane nie nadąża z budową kotłowni, odgazowywaczy, osi A i przybudówki. Są trudności - w dostawach.
Brakuje szczególnie żelaza zbrojeniowego. Ale teraz, gdy z Nową Hutą Jaworzno otrzyma pierwszeństwo dostaw - budowy ruszą na przód. Szybko.
Mam jeszcze ostatnich kilka zapisków w swoim jaworznickim notatniku. 19 lipca ma być uroczystość przekazania elektrowni do ruchu. Przybędą przedstawiciele Partii i Rządu: ten dzień wejdzie do historii Planu Sześcioletniego, jako dzień uruchomienia siłowni Jaworzno II; będzie wiele radości tego dnia - będzie w Dyrekcji uroczyste przyjęcie dla wyróżnionych i odznaczonych przodowników.
Nie czekając pozwolę sobie wznieść toast: Wasze zdrowie, Towarzysze z Jaworzna!
Żeby już wkrótce ruszyły wszystkie turbozespoły elektrowni, żeby było więcej światła, żeby Jaworzno II wyglądało tak pięknie, jak na małym, zielonym znaczku pocztowym!
Janusz Roszko, lipiec 1953
Projekt znaczka: Czesław Słania
bibliografia
Mam przed sobą mały, zielony znaczek pocztowy. Mały znaczek z napisem „Poczta Polska", który zawiera dużą treść. W młodych latach zbierałem znaczki; mówiono wtedy, że filatelistyka uczy. Kolorowe znaczki wydawane przed wojną pokazywały starodawne zamki i okazałe gmachy, które dostaliśmy w spadku. To miało starczyć za wszystko. Te znaczki powiedziały mi, że sanacyjna Polska nie miała się czym pochwalić...
Na zielonym znaczku, który leży przede mną, dymią kominy jaworznickiej siłowni. Głęboką perspektywą wcina się w rysunek wysoki, podłużny gmach kotłowni i trochę niższy turbinowni. Trzy pierwsze kroki i pierwsze potknięcia, wiek szkolny i wiek młodzieńczy. Ten mały zielony znaczek mówi o naszym budownictwie. Mówi o architektonicznym pięknie naszych zakładów przemysłowych, o budynkach otoczonych zielenią gazonów i drzew.
Jaworzno II znam nie od dzisiaj. Pamiętam jego wiek dziecięcy, pierwsze kroki i pierwsze potknięcia, wiek szkolny i wiek młodzieńczy. Pamiętam budowę żelaznej konstrukcji gmachu i betonowanie fundamentów pod pierwszy turbozespół. Pamiętam montaż kotła i
uporczywe prace elektryków przy pierwszym generatorze. Dziś Jaworzno II wkracza w wiek męski. Na próbach zdało już egzamin dojrzałości, jego turbiny z wielką szybkością obrotów na min. ruszą 19 lipca w przyszłość. I dlatego jeszcze na wstępie reportażu chciałem Wam złożyć życzenia: „Wszystkiego najlepszego Towarzysze z Jaworzna !"
W ogromnej hali turbinowni pracują serca elektrowni. Jest ich dwa. Dwie turbiny. Jaworznicka elektrownia będzie żyła ich prądodajnym rytmem.
Przechodzimy przez mostek, który łączy dwa balkony turbinowni. Na jednym z nich, zajmującym prawie połowę powierzchni hali rozsiadły się turbiny i generatory. Eugeniusz Aleksiejewicz Niekrasow, inżynier z Leningradu bierze mnie pod rękę i prowadzi do drugiej turbiny. Czytamy razem napis, wyciśnięty na boku ogromnego cielska, litery są lakierowane na czerwono: Leningradzkij Mentaliczeskij Zawod Im. Stalina.
- Stara fabryka. Za cztery lata będzie obchodzić 100-lecie pracy i taka staruszka produkuje seryjnie najnowocześniejsze turbiny... ot, widzicie.
Inżynier Niekrasow jest szczupły, ma pociągłą twarz i rzadkie, popielate włosy, które tworzą niewielki czub. W oczach migotają mu wciąż wesołe ogniki. Ech, czyż kogoś lubią bardziej w Jaworznie niż inż. Niekrasowa? Wesoły, sympatyczny, swój chłop — mówią o nim. - Pracuje w turbinowni od początku montażu. Jest przedstawicielem tej leningradzkiej fabryki, w której sam pracuje już 23 lata.
Opieramy się barierę balkonu i patrzymy w dół, na zawiłą i plątaninę przewodów olejowych i rur urządzeń chłodzących, na szczelnie owinięte izolacje i pomalowane na czerwono kolektory, doprowadzające parę z kotłów do turbin.
- Najlepsza u nas od samego początku była brygada Kolki. Dobre, bardzo dobre chłopaki... Nie przestraszą się żadnej roboty, a mieli ogromne trudności. Przezwyciężyli je, bo widzicie, ci ludzie pierwszy raz w życiu montują takie turbiny... i przy montażu uczą się.
Prawda. Bo choćby ludzie z brygady Kolki: Ferdynand Bożek był jeszcze niedawno zwykłym ślusarzem, Bolesław Koperniak uganiał ślę na zielonym „Studebackerze" - był szoferem, a Kazimierz Rączka pracował w hucie „Sosnowiec".
Wiem, że w rozmowie inż. Niekrasow wiek ukrył przede mnę. Bo posłuchajcie tylko: załogi starczy, żeby pracowała na trzy zmiany, a inżynierów radzieckich jest kilku i każdy ma inną specjalność: jeden od turbin, drugi od urządzeń sterowniczych, trzeci od generatorów.
A więc inż. Niekrasow nie jedną noc przesiedział z montażystami nad turbiną, nie jedno wolne popołudnie prześlęczał w tej hali. Wyjaśniał, tłumaczył, pouczał. Tego trudu i wysiłku Jaworzno nie zapomni Wam, Towarzyszu Niekrasow!
- Widzicie, to bardzo ofiarna załoga. Wszystko potrafią zrobić, szybko się uczą...
Przechodzimy wzdłuż turbin: pierwsza, wyprodukowana w r. 1950, druga w 1951 r. i jest już nowocześniejsza - jak objaśnia mnie inż. Niekrasow.
Odkąd pamiętam Jaworzno pamiętam także Edwarda Kolkę. Gdy przyjechałem do Jaworzna na pierwszy reportaż Kolka prowadził młodzieżową brygadę ślusarzy na bazie konstrukcji. Było wtedy wielkie święto, bo brygada przekroczyła 310 proc. normy. Za drugim razem spotkałem Kolkę na stalowej konstrukcji gmachu głównego, z maską w ręce. Miał brygadę spawaczy i wykonywał 578 proc. normy. A później już Kolka osiadł na stałe w turbinowni...
Edward Kolka to wysoki, kościsty brunet, ma wyraziste, badawcze oczy. Na budowę przyszedł w listopadzie 1949 r. Przedtem był mistrzem maszynowym w maleńkiej elektrowni w Ludwikowicach koło Kłodzka. W Jaworznie jest teraz zmianowym mistrzem montażystów.
- Widzicie, zawsze staraliśmy się robić tak, żeby inż. Niekrasow był zadowolony, żeby udało się w 100 proc. Przy pierwszej turbinie zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia, z drugą już lżej szło.
Edward Kolka nie mówi o tamtych, przykrych i trudnych dniach, kiedy zaczynali montaż turbiny pod gołym niebem, bez dachu. Codziennie rano musieli zgarniać śnieg, codziennie na noc cenniejsze części przykrywać flanelą, płachtami brezentowymi. Wiatr, śnieg — a oni nie powstrzymywali montażu.
Ostatnie dni za to były bardzo gorące. Zerwało uszczelkę przy głównym zaworze - dodatkowe 8 godzin pracy. Taka to już jest praca podczas ,generalnej próby"- szybka, gorączkowa - ale musi być dokładna.
- I cóż Wam jeszcze powiedzieć? Posłuchajcie, ludzie mają różne charaktery. Jeden lubi się włóczyć, lubi ruchliwe życie i coraz to nowy krajobraz. Inny lubi życie spokojne... Ja to chyba zaliczam się do tej drugiej grupy. Po pracy w „Energomontażu" przerzucę się do załogi elektrowni i zostanę. Już mam mieszkanie na osiedlu awaryjnym, trzy pokoje, jasne - okna wychodzą na las. Przyzwyczaił się człowiek.
Z inż. Zborowskim spotkaliśmy się po raz drugi w takiej samej sytuacji. Siedziałem w kotłowni przy biurku technika dyżurnego, naprzeciw tablicy sterowniczej kotłów I i II. Ogromne masywy kotłów rozpościerały się wzwyż i w górę. Był ogromny ruch Wszyscy gonili na górne i dolne ganki kotłów, sprawdzali urządzenia, przygotowywali kocioł do ciągłego ruchu. W tej swojej zapobiegliwości i troskliwości, wydali mi się podobni do nianiek.
Inż. Zborowski przysiadł na chwilę przed odprawą pierwszej zmiany. Skrzętnie wynotowywał w notesie wydarzenia ostatnich godzin, komentował. Trzeba o tym wszystkim powiedzieć ludziom... podchodzi do nas ślusarz dyżurny Julian Garus, dwudziestokilkuletni mężczyzna, wysoki i przystojny o krętych blond włosach.
- Kolego Garus, idźcie sprawdzić zbiorniki oliwy przy młynach węglowych. Szybko, już was szukali...
I Garus odchodzi, Zjawia się technik dyżurny Antoni Żmija człowiek tęgi, wysoki i poważny o włosach przyprószonych siwizną.
- Kolego Żmija, sprawdźcie jeszcze sita pod cyklonami...
Zostajemy znów sami.
- Popatrzcie, kocioł pod pełnym ciśnieniem. Przed chwilą puściliśmy parę dla turbiny, już jadą, produkują te swoje megawaty.
Na wskazanym liczniku widzę, że wskazówka daleko poszła za liczbę 100 atmosfer.
- A teraz przygotowuję odprawę. Są sprawy dobre, ale są i przykre, tych przy niedoświadczonej młodej załodze trudne uniknąć. (Nawiasem mówiąc inż. Zborowski wygląda na niewiele ponad 20 lat). Uczymy się tutaj. Co wiem ze swojej dwuletniej pracy kierownika oddziału kotłów w elektrowni chorzowskiej - to przekazuję ludziom. Ale tutaj urządzenia są nowoczesne, jedne z najnowszych w Europie. Bardzo dużo nauczyli nas inżynierowie radzieccy - Szeronow, Sołowiow, Szemiot. Ot, na przykład niedawno była awaria, przy likwidacji której pomagał inż. Sołowiow.
- Ktoś na cyklonach przestawił klapę. Temperatura i ciśnienie zaczęły wzrastać, przyczyna była nieznana. Palacz Konieczny, który miał dyżur przy tablicy sterowniczej - zaczął wyłączać palniki pyłowe. Oczywiście postępował słusznie - jak nauczyli go na kursie radzieccy inżynierowie. Ale podszedł inż. Zborowski i inż. Sołowiow.. Zauważyli, że wentylator młynowy jest przeciążony. Dlaczego? Kocioł ma różne subtelności, które trzeba znać. Inż. Sołowiow zorientował się od razu: wentylator zatkany - to chyba cały przemiał z młynów węglowych wali na palenisko kotła. Temperatura dochodziła do 570° C.
Inż. Sołowiow przystąpił do likwidacji awarii i za godzinę wszystko już było w najnormalniejszym porządku. Wyjaśnił wszystko załodze, sumiennie i szczegółowo - żeby na przyszłość wiedziała, jak w podobnych wypadkach postępować.
Tak z dnia na dzień korzysta z doświadczenia radzieckich inżynierów załoga kotłowni, powiększając zasób swojej fachowej wiedzy.
- Będziecie poruszać tę sprawę na odprawie zmiany?
- Oczywiście. Trzeba ludziom jeszcze raz wytłumaczyć całe zagadnienie, żeby zapamiętali. I prócz tego będą podejmować zobowiązania.
Dwa potężne kotły stoją już pod parą. Trzeci pomocniczy jest jeszcze w montażu. Gdzieś na wysokości II piętra pracuje brygada je brygada Bernarda Rzoka. Sam brygadzista, spawacz, wygląda raczej na asystenta katedry historii literatury. Otwarta, myśląca twarz, wypłukłe czoło, okulary w rogowej oprawie.
- Był u nas inż. Gawrylenko. Teraz już wrócił do Związku Radzieckiego. Szczupły, małego wzrostu, siwiuteńki, w okularach, ale ruchliwy był i pedant. Od niego nauczyliśmy się dobrej roboty. Na pierwszym kotle opancerzenie leja żużlowego robiliśmy 3 miesiące, na drugim już tylko półtora... Na nowych normach robimy 300 proc.
Dawniej jeszcze trudniej było pracować, bo trudno się było z radzieckimi inżynierami porozumieć. A im lepiej można się było porozumieć, tym lepiej robota szła. Inż. Gawrylenko często siedział z nimi przy montażu kotła po 24 godziny. Uczył ich czytać trudne rysunki, tłumaczył objaśnienia. „Szkoda, że już wyjechał" - mówi Rzok. Teraz jego brygada spawaczy robi opancerzenie komór bocznych, zakładają tzw. półsprzęgła do izolacji, montują pierścienie, pomiędzy które wejdzie okrętka ze sznura azbestowego.
- Widzicie, żeby tylko się pospieszyli z wymurówką, to pojechlibyśmy z robotą jeszcze szybciej.
Na małym zielonym znaczku za 1.50 zł jest elektrownia jaworznicka taka, jak będzie wyglądać po całkowitym ukończeniu prac. Na razie stoi połowa tego długiego, biegnącego w perspektywę gmachu. Druga część jest w budowie. W dokumentacji technicznej nazywa ją „drugim etapem".
Dyrekcja budowy ma jeszcze trudności Jaworznickie Przemysłowe Zjednoczenie Budowlane nie nadąża z budową kotłowni, odgazowywaczy, osi A i przybudówki. Są trudności - w dostawach.
Brakuje szczególnie żelaza zbrojeniowego. Ale teraz, gdy z Nową Hutą Jaworzno otrzyma pierwszeństwo dostaw - budowy ruszą na przód. Szybko.
Mam jeszcze ostatnich kilka zapisków w swoim jaworznickim notatniku. 19 lipca ma być uroczystość przekazania elektrowni do ruchu. Przybędą przedstawiciele Partii i Rządu: ten dzień wejdzie do historii Planu Sześcioletniego, jako dzień uruchomienia siłowni Jaworzno II; będzie wiele radości tego dnia - będzie w Dyrekcji uroczyste przyjęcie dla wyróżnionych i odznaczonych przodowników.
Nie czekając pozwolę sobie wznieść toast: Wasze zdrowie, Towarzysze z Jaworzna!
Żeby już wkrótce ruszyły wszystkie turbozespoły elektrowni, żeby było więcej światła, żeby Jaworzno II wyglądało tak pięknie, jak na małym, zielonym znaczku pocztowym!
Janusz Roszko, lipiec 1953
Projekt znaczka: Czesław Słania
bibliografia