Elektrownia Jaworzno II




uporczywe prace elektryków przy pierwszym generatorze. Dziś Jaworzno II wkracza w wiek męski. Na próbach zdało już egzamin dojrzałości, jego turbiny z wielką szybkością obrotów na min. ruszą 19 lipca w przyszłość. I dlatego jeszcze na wstępie reportażu chciałem Wam złożyć życzenia: „Wszystkiego najlepszego Towarzysze z Jaworzna !"

Przechodzimy przez mostek, który łączy dwa balkony turbinowni. Na jednym z nich, zajmującym prawie połowę powierzchni hali rozsiadły się turbiny i generatory. Eugeniusz Aleksiejewicz Niekrasow, inżynier z Leningradu bierze mnie pod rękę i prowadzi do drugiej turbiny. Czytamy razem napis, wyciśnięty na boku ogromnego cielska, litery są lakierowane na czerwono: Leningradzkij Mentaliczeskij Zawod Im. Stalina.
- Stara fabryka. Za cztery lata będzie obchodzić 100-lecie pracy i taka staruszka produkuje seryjnie najnowocześniejsze turbiny... ot, widzicie.
Inżynier Niekrasow jest szczupły, ma pociągłą twarz i rzadkie, popielate włosy, które tworzą niewielki czub. W oczach migotają mu wciąż wesołe ogniki. Ech, czyż kogoś lubią bardziej w Jaworznie niż inż. Niekrasowa? Wesoły, sympatyczny, swój chłop — mówią o nim. - Pracuje w turbinowni od początku montażu. Jest przedstawicielem tej leningradzkiej fabryki, w której sam pracuje już 23 lata.
Opieramy się barierę balkonu i patrzymy w dół, na zawiłą i plątaninę przewodów olejowych i rur urządzeń chłodzących, na szczelnie owinięte izolacje i pomalowane na czerwono kolektory, doprowadzające parę z kotłów do turbin.
- Najlepsza u nas od samego początku była brygada Kolki. Dobre, bardzo dobre chłopaki... Nie przestraszą się żadnej roboty, a mieli ogromne trudności. Przezwyciężyli je, bo widzicie, ci ludzie pierwszy raz w życiu montują takie turbiny... i przy montażu uczą się.
Prawda. Bo choćby ludzie z brygady Kolki: Ferdynand Bożek był jeszcze niedawno zwykłym ślusarzem, Bolesław Koperniak uganiał ślę na zielonym „Studebackerze" - był szoferem, a Kazimierz Rączka pracował w hucie „Sosnowiec".
Wiem, że w rozmowie inż. Niekrasow wiek ukrył przede mnę. Bo posłuchajcie tylko: załogi starczy, żeby pracowała na trzy zmiany, a inżynierów radzieckich jest kilku i każdy ma inną specjalność: jeden od turbin, drugi od urządzeń sterowniczych, trzeci od generatorów.
A więc inż. Niekrasow nie jedną noc przesiedział z montażystami nad turbiną, nie jedno wolne popołudnie prześlęczał w tej hali. Wyjaśniał, tłumaczył, pouczał. Tego trudu i wysiłku Jaworzno nie zapomni Wam, Towarzyszu Niekrasow!
- Widzicie, to bardzo ofiarna załoga. Wszystko potrafią zrobić, szybko się uczą...
Przechodzimy wzdłuż turbin: pierwsza, wyprodukowana w r. 1950, druga w 1951 r. i jest już nowocześniejsza - jak objaśnia mnie inż. Niekrasow.

Edward Kolka to wysoki, kościsty brunet, ma wyraziste, badawcze oczy. Na budowę przyszedł w listopadzie 1949 r. Przedtem był mistrzem maszynowym w maleńkiej elektrowni w Ludwikowicach koło Kłodzka. W Jaworznie jest teraz zmianowym mistrzem montażystów.
- Widzicie, zawsze staraliśmy się robić tak, żeby inż. Niekrasow był zadowolony, żeby udało się w 100 proc. Przy pierwszej turbinie zdobywaliśmy pierwsze doświadczenia, z drugą już lżej szło.
Edward Kolka nie mówi o tamtych, przykrych i trudnych dniach, kiedy zaczynali montaż turbiny pod gołym niebem, bez dachu. Codziennie rano musieli zgarniać śnieg, codziennie na noc cenniejsze części przykrywać flanelą, płachtami brezentowymi. Wiatr, śnieg — a oni nie powstrzymywali montażu.
Ostatnie dni za to były bardzo gorące. Zerwało uszczelkę przy głównym zaworze - dodatkowe 8 godzin pracy. Taka to już jest praca podczas ,generalnej próby"- szybka, gorączkowa - ale musi być dokładna.
- I cóż Wam jeszcze powiedzieć? Posłuchajcie, ludzie mają różne charaktery. Jeden lubi się włóczyć, lubi ruchliwe życie i coraz to nowy krajobraz. Inny lubi życie spokojne... Ja to chyba zaliczam się do tej drugiej grupy. Po pracy w „Energomontażu" przerzucę się do załogi elektrowni i zostanę. Już mam mieszkanie na osiedlu awaryjnym, trzy pokoje, jasne - okna wychodzą na las. Przyzwyczaił się człowiek.

Inż. Zborowski przysiadł na chwilę przed odprawą pierwszej zmiany. Skrzętnie wynotowywał w notesie wydarzenia ostatnich godzin, komentował. Trzeba o tym wszystkim powiedzieć ludziom... podchodzi do nas ślusarz dyżurny Julian Garus, dwudziestokilkuletni mężczyzna, wysoki i przystojny o krętych blond włosach.
- Kolego Garus, idźcie sprawdzić zbiorniki oliwy przy młynach węglowych. Szybko, już was szukali...
I Garus odchodzi, Zjawia się technik dyżurny Antoni Żmija człowiek tęgi, wysoki i poważny o włosach przyprószonych siwizną.
- Kolego Żmija, sprawdźcie jeszcze sita pod cyklonami...
Zostajemy znów sami.
- Popatrzcie, kocioł pod pełnym ciśnieniem. Przed chwilą puściliśmy parę dla turbiny, już jadą, produkują te swoje megawaty.
Na wskazanym liczniku widzę, że wskazówka daleko poszła za liczbę 100 atmosfer.
- A teraz przygotowuję odprawę. Są sprawy dobre, ale są i przykre, tych przy niedoświadczonej młodej załodze trudne uniknąć. (Nawiasem mówiąc inż. Zborowski wygląda na niewiele ponad 20 lat). Uczymy się tutaj. Co wiem ze swojej dwuletniej pracy kierownika oddziału kotłów w elektrowni chorzowskiej - to przekazuję ludziom. Ale tutaj urządzenia są nowoczesne, jedne z najnowszych w Europie. Bardzo dużo nauczyli nas inżynierowie radzieccy - Szeronow, Sołowiow, Szemiot. Ot, na przykład niedawno była awaria, przy likwidacji której pomagał inż. Sołowiow.
- Ktoś na cyklonach przestawił klapę. Temperatura i ciśnienie zaczęły wzrastać, przyczyna była nieznana. Palacz Konieczny, który miał dyżur przy tablicy sterowniczej - zaczął wyłączać palniki pyłowe. Oczywiście postępował słusznie - jak nauczyli go na kursie radzieccy inżynierowie. Ale podszedł inż. Zborowski i inż. Sołowiow.. Zauważyli, że wentylator młynowy jest przeciążony. Dlaczego? Kocioł ma różne subtelności, które trzeba znać. Inż. Sołowiow zorientował się od razu: wentylator zatkany - to chyba cały przemiał z młynów węglowych wali na palenisko kotła. Temperatura dochodziła do 570° C.
Inż. Sołowiow przystąpił do likwidacji awarii i za godzinę wszystko już było w najnormalniejszym porządku. Wyjaśnił wszystko załodze, sumiennie i szczegółowo - żeby na przyszłość wiedziała, jak w podobnych wypadkach postępować.
Tak z dnia na dzień korzysta z doświadczenia radzieckich inżynierów załoga kotłowni, powiększając zasób swojej fachowej wiedzy.
- Będziecie poruszać tę sprawę na odprawie zmiany?
- Oczywiście. Trzeba ludziom jeszcze raz wytłumaczyć całe zagadnienie, żeby zapamiętali. I prócz tego będą podejmować zobowiązania.

- Był u nas inż. Gawrylenko. Teraz już wrócił do Związku Radzieckiego. Szczupły, małego wzrostu, siwiuteńki, w okularach, ale ruchliwy był i pedant. Od niego nauczyliśmy się dobrej roboty. Na pierwszym kotle opancerzenie leja żużlowego robiliśmy 3 miesiące, na drugim już tylko półtora... Na nowych normach robimy 300 proc.
Dawniej jeszcze trudniej było pracować, bo trudno się było z radzieckimi inżynierami porozumieć. A im lepiej można się było porozumieć, tym lepiej robota szła. Inż. Gawrylenko często siedział z nimi przy montażu kotła po 24 godziny. Uczył ich czytać trudne rysunki, tłumaczył objaśnienia. „Szkoda, że już wyjechał" - mówi Rzok. Teraz jego brygada spawaczy robi opancerzenie komór bocznych, zakładają tzw. półsprzęgła do izolacji, montują pierścienie, pomiędzy które wejdzie okrętka ze sznura azbestowego.
- Widzicie, żeby tylko się pospieszyli z wymurówką, to pojechlibyśmy z robotą jeszcze szybciej.

Dyrekcja budowy ma jeszcze trudności Jaworznickie Przemysłowe Zjednoczenie Budowlane nie nadąża z budową kotłowni, odgazowywaczy, osi A i przybudówki. Są trudności - w dostawach.
Brakuje szczególnie żelaza zbrojeniowego. Ale teraz, gdy z Nową Hutą Jaworzno otrzyma pierwszeństwo dostaw - budowy ruszą na przód. Szybko.

Nie czekając pozwolę sobie wznieść toast: Wasze zdrowie, Towarzysze z Jaworzna!
Żeby już wkrótce ruszyły wszystkie turbozespoły elektrowni, żeby było więcej światła, żeby Jaworzno II wyglądało tak pięknie, jak na małym, zielonym znaczku pocztowym!
Janusz Roszko, lipiec 1953
Projekt znaczka: Czesław Słania
bibliografia